KRS: 0000261716
Prosimy o wsparcie
Bank Santander konto nr
38 1090 1362 0000 0001 4711 5227
KRS: 0000261716
Prosimy o wsparcie
Bank Santander konto nr
38 1090 1362 0000 0001 4711 5227
Fundacja złożyła zażalenie na postanowienie o umorzeniu dochodzenia do Sądu Rejonowego w Kłodzku. W dniu 6 czerwca 2012, odbędzie się posiedzenie Sądu Rejonowego w sprawie rozpoznania zażalenia.
================================
W grudniu 2011 r. Prokuratura Rejonowa umorzyła dochodzenie, nie znajdując w sposobie traktowania psów przez ich właściciela, znamion czynu zabronionego. W uzasadnieniu, Prokuratura podała szereg argumentów. Najbardziej bulwersującym argumentem jest: cyt.: ""..... warunki w jakich znajdował się pies Kuba po podpaleniu odpowiadały warunkom obchodzenia się z psami w lokalnym środowisku.""
Czy to oznacza, że powinniśmy akceptować okrutne traktowanie psów tylko dlatego, że w pewnych regionach mieszkają ludzie okrutni i/lub ludzie o niskiej świadomości? Przecież powinniśmy zmieniać tą świadomość a nie godzić się z nią! Gdyby tak postępowano w naszej historii; molestowanie dzieci byłoby nadal sprawą rodzinną a kobiety nie miałyby żadnych praw. Postępowanie ludzi musi być zgodne z przepisami aktów prawnych a nie z lokalnymi zwyczajami. W tym przypadku ustawa o ochronie zwierząt winna być wykładnią dokonywanej przez prokuratora oceny czy jest to przypadek znęcania się .... i tylko ona.
Dokument do pobrania:
================================
W dniu 18 maja 2011 zostało złożone
Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa
Ja, upoważniony przedstawiciel Fundacji Mrunio, organizacji społecznej, której statutowym celem jest ochrona zwierząt; na podstawie art. 1 ust. 3, art. 3, art. 39 ust. 1, art. 40 Ustawy o ochronie zwierząt; w trybie art. 303 i art. 304.1 KPK; zawiadamiam o popełnieniu przestępstwa przez W. W., zamieszkałego w Ś. Ś. i wnoszę o wszczęcie postępowania w sprawie o czyny wyczerpujące znamiona znęcania się nad czterema psami; Kubą, Alim, Chesterem i Leszkiem; ze szczególnym okrucieństwem; czyli o czyny z art. 35 ust. 2, w związku z art. 6 ust. 2 pkt 7, 10, 12, 14 oraz art. 9 ust. 1, 2 ustawy o ochronie zwierząt z dnia 21 sierpnia 1997 roku.
A oto cała historia, począwszy od Kubusia:
1) Kuba:
W dniu 28.12.2010, w godzinach wieczornych, nieznany sprawca/y podpalił/li uwiązanego na łańcuchu psa, Kubę należącego do W.W. Prymitywnie sklecony kojec, do którego przywiązany był Kuba znajdował się w szczerym polu, co najmniej 200 m od drogi; zupełnie niewidoczny z miejsca zamieszkania właściciela. Właściciel nie miał więc najmniejszej możliwości kontroli nad tym co dzieje się z psem; a tym samym, nie sprawował nad nim opieki; nie chronił przed skrzywdzeniem, czego wymaga od niego w/w ustawa. Pies przypięty łańcuchem nie miał możliwości ucieczki przed ogniem a pomoc przechodzącego drogą mężczyzny przyszła za późno. Pies uległ rozległym poparzeniom II i III stopnia na 70% powierzchni ciała. Ponadto, właściciel nie zapewnił tak potwornie poranionemu psu pomocy weterynaryjnej, lecz zamknął go w ciemnej i brudnej komórce, z której wyprowadzał go czasem na zewnątrz trzymając na ciężkim łańcuchu. (Dopiero po kilku dniach pani W. sprowadziła weterynarza ale ten nic nie pomógł. Gdy właściciel odmówił poddania psa eutanazji, weterynarz zalecił smarowanie psa maścią tranową - wcieranie czegokolwiek w otwarte rany było dla prsa prawdziwą torturą. Brak etyki lekarskiej tego weterynarza to zupełnie osobna sprawa - poradził na odczepnego smarowanie maścią i odjechał. Nikomu też nie zgłaszając zaistniałej sytuacji).
Kuba, z tak rozległymi ranami poparzeniowymi i licznymi kontuzjami, bez pomocy weterynaryjnej, a nawet bez środków przeciwbólowych, które są dostępne w każdym wiejskim sklepiku; pozostał tak, z krwawiącymi i częściowo ropiejącymi ranami, w niewyobrażalnym bólu, przez 19 dni. To już nie jest brak ochrony i opieki nad psem ale znęcanie się nad nim i to ze szczególnym okrucieństwem bo spokojnie patrzył dzień po dniu na powolną agonię psa w okropnych cierpieniach. Załączam dokumentację zdjęciową.
W końcu udało się nakłonić właściciela aby pies został odwieziony do kliniki (w obecności kamery TVN 24 udawał pokrzywdzonego i nie ośmielił się przeciwstawić). To było 16 stycznia 2011. Informacje na załączonej dokumentacji zdjęciowej. Oprócz badań rutynowych, została zrobiona w klinice szczegółowa obdukcja Kuby, która oprócz poparzeń, wykazała liczne kontuzje powstałe przed podpaleniem (złamany palec lewej łapy przedniej i zerwane więzadła łokcia łapy prawej, złamanie lewej strony kości miednicy, dysplazja strony prawej). Zdaniem lekarzy kontuzje te musiały być widoczne w okresie przed podpaleniem psa, więc właściciel nie mógł nie zauważyć, że pies ma problemy z chodzeniem, szczególnie, że uszkodzenia dotyczyły wszystkich czterech łap. Kontuzje (oprócz dysplazji) mogły być spowodowane uderzeniam przez auto lub pobiciem). Zapytany o to właściciel stwiedził, że pies nigdzie nie biegał sam od czasu gdy umieścił go w tym “kojcu” (nie wiem dokładnie ale z pewnością od wielu miesięcy) więc nie mogło to być spowodowane uderzeniem przez auto. Powiedział też, że nie zauważył aby pies miał problemy z chodzeniem. Potwierdziła to niezależnie jego żona. Problemy z poruszaniem się psa widać wyraźnie na nakręconym przeze mnie filmie. Film załączam. Z przeprowadzonych oględzin Kuby wynika również, że był on głodzony przez na tyle długi czas, że spowodowało to nawet zaniki mięśniowe na głowie. Ponadto, pies był prawdopodobnie więziony w środku “kojca” (nie na zewnątrz na łańcuchy) gdyż zęby jego są wyraźnie starte w sposób świadczący o długotrwałym ciągnięciu za elementy metalowej siatki. Obawia się każdego gestu czy ruchu ręką w jego stronę, co może sugerować stosowaną wobec niego przemoc. Szczegóły w załączonym raporcie z Oględzin. Załączam też zdjęcia RTG.
Porada lekarza weterynarii nie usprawiedliwia w żaden sposób braku działań ze strony właściciela, bo skoro ten najpierw zalecił poddanie psa eutanazji, było to równoznaczne z informacją, że pies bardzo cierpi. Poza tym nie trzeba żadnej wiedzy medycznej aby domyśleć się, jak może czuć się zwierzę w takim stanie. Skoro właściciel nie zgadzał się na eutanazję, powinien był zasięgnąć opinii innego lekarza. Potrafił zamanifestować, że nie zgadza się ze zdaniem weterynarza skoro nie zgodził się na eutanazję co oznacza, że nie stosował się bezkrytycznie do jego porad.
W.W. musiał być w pełni świadomy, że pies cierpi niewyobrażalne tortury. Można przypuszczać, że w ciągu swego życia ten człowiek, choć raz oparzył się, na przykład w rękę i wiedział jaki to powoduje ból. Nie ma możliwości aby nie mógł pojąć jaki ból odczuwał pies widząc jego krwawiące, rozległe poparzenia i zwisające płaty popalonej skóry, spod których widniały jeszcze głębsze, ropiejące rany; czy też to, że krwawiące rany mogą ulec infekcji w brudnej komórce; nie mówiąc już o prowadzaniu go w tym stanie na ciężkim łańcuchu.
Kuba niezmiernie cierpiał. Oprócz głębokich ran poparzeniowych, złamanego palca i miednicy, zerwanych więzadeł łokcia, co powodowało stałe i bardzo bolesne wypadanie łokcia ze stawu; pies miał gorączkę i skoki temperatury z powodu zaburzeń termicznych w organizmie spowodowanych podpaleniem. Właściciel patrzył bez współczucia na ledwo trzymającego się na nogach psa wlekąc półprzytomnego z bólu i gorączki zwierzaka na ciężkim łańcuchu nie udzielając mu ani łaski eutanazji, ani środków przeciwbólowych. Często powtarza, że on był w wojsku i cierpiał i nikt się nad nim nie litował, więc pies też musi cierpieć. Odmówił podpisania zrzeczenia się psa na rzecz fundacji. Argumentowałam, że nie ma możliwości zapewnić psu odpowiednich warunków po jego wyjściu z kliniki gdyż; po tak poważnych obrażeniach, pies już nigdy nie będzie w pełni sprawny, będzie potrzebował stałego nadzoru weterynaryjnego (co jest kosztowne) i nie będzie mógł być trzymany na zewnątrz. Na pytanie gdzie umieściłby psa po wyjściu z kliniki, odpowiedział, że to jego pies więc zrobi z nim to co mu się spodoba. Odmowa zrzeczenia się psa nie wynikała jednak z przywiązania do niego ale zwykłego, złośliwego uporu. W. W. ani razu nie pojechał do kliniki aby odwiedzić Kubę, nie interesował się też postępami w jego leczeniu. Dla niego nie był ważny jego pies ale posiadanie jakiegokolwiek psa.
2) Ali:
20 lutego 2011, W. W. uwiązał na łańcuchu kolejnego psa, w podpalonym “kojcu” Kuby (wzmacniając go odrobinę kilkoma nowymi deskami). Z jednej strony, łańcuch przymocował do “kojca” a z drugiej strony przymocował na stałę do mocno zaciśniętej na szyi psa kolczatki (kolczatkę zastąpiła obroża po interwencji Straży Miejskiej).
Łańcuch był bardzo krótki, bo zahaczony był mocno za deskę z boku “kojca”, także pies nie mógł schronić się w budzie. Szarpał się na łańcuchu, próbując bezskutecznie dosięgnąć do otworu wejścia do budy. Nie ma możliwości aby łańcuch zahaczył się niechcący. Ktoś z pewnością zrobił to celowo aby psu ograniczyć możliwość ruchu. W “kojcu” nie było ani wody, ani karmy. Pies był apatyczny i popiskiwał cichutko. Ożywił się na mój widok. Merdał do mnie ogonkiem ale kulił się i odchylał głowę gdy próbowałam go pogłaskać. Gdy podniosłam do góry gałęź, szukając obok “kojca”, jakiegoś pojemnika by wsypać mu karmę, pies skulił się cały, szarpnął gwałtownie do tyłu i zaczął skomleć. Ten wystraszony, apatyczny pies nie byłby w stanie przegonić złodzieja, nawet gdyby w tym polu było czego pilnować.
Kilka dni po mojej wizycie przy “kojcu”, gdy w Gazecie Noworudzkiej ukazał się artykuł ze zdjęciami Alego; ludzie, którzy dali Alego W. W., odebrali mu go.
3) szczeniak nazwany przez nas Chester:
Nie wiem kiedy dokładnie W. W. włożył Chestera do “kojca”. Wiem tylko, że 2 kwietnia już go miał. Nie mogąc doprosić się o przeprowadzenie kontroli przez lokalne władze, pojechałam tam sama w dniu 9 maja.
Na dworze było ok. 28 st. C powyżej zera. W “kojcu” nie było ani kropli wody. Garnek był nie tylko pusty ale całkowicie wyschnięty co świadczy o tym, że długo był pusty. Obok budy stała niewielka miseczka wypełniona sfermentowaną (powąchałam) substancją o dziwnym wyglądzie. Piesek skomlał cichutko i oddychał z trudem. Chwiał się na łapkach. Rozpaczliwie szukał wody w pustym garnku uderzając pyszczkiem o ścianki wewnątrz garnka. Widać było wyraźnie, że piesek jest bardzo osłabiony i przegrzany.
“Kojec” zamknięty był na kłódkę więc przecięłam siatkę nożycami i wyjęłam pieska. Piesek był bardzo gorący, dyszał ciężko. Ciało jego było pokryte kleszczami i roiło się na nim od pcheł. Napoiłam pieska mocząc mu najpierw pyszczek a potem dając po odrobince wody. Test na skórę wykazywał, że piesek był odwodniony.
Pragnę dodać, że właściciel odszedł od “kojca” kilka minut przed moim przybyciem i nie uważał za stosowne dać psu wodę i niezepsute jedzenie. Nie zamierzał również wrócić zaraz potem - zdobycie nożyc, rozcięcie siatki i zabranie pieska zajęło mi ponad 0,5 godziny ale właściciel nie wrócił z wodą i jedzeniem.
Weterynarz dokonał rutynowego badania; odpchlił pieska, odrobaczył i powyjmował kleszcze. Zlecił badania dodatkowe (USG i RTG brzucha, i inne) gdyż stwierdził, że powłoki brzuszne są powiększone. O odbiorze pieska w trybie art. 7 ust. 3 ustawy o ochronie zwierząt powiadomiłam Burmistrza miasta R.
Piesek został umieszczony w rodzinie zastępczej. W ciągu 24 godzin wydalał z kałem i wymiotami roje glist. Słabł coraz bardziej więc został przewieziony do Kliniki weterynaryjnej we Wrocławiu.
Lekarz Weterynarii, pani J. M.-N. rutynowych badań pieska i badań dodatkowych. Piesek był wychudzony i odwodniony; miał gorączkę, zapalenie płuc, wzdęcie, rozszerzone jelita i biegunkę. Nadal wydalał liczne pasożyty. Badanie wykazało, że piesek był żywiony bardzo małymi ilościami pokarmu niedostosowanego do wieku i bardzo ciężkostrawnego.
Oględziny lekarskie określają wiek pieska, w dniu przyjęcia, na ok. 12 tygodni. Oznacza to, że W. W. umieścił go na tym kompletnym odludziu bez możliwości sprawowania nad nim jakiejkolwiek kontroli, gdy szczenię miało zaledwie 6 do 7 tygodni. Tak mały szczeniak potrzebuje nadal obecności matki i jej pokarmu a już na pewno stałego dozoru człowieka zapewniającego mu poczucie bezpieczeństwa, odpowiedniej karmy przeznaczonej dla szczeniąt, rutynowego odrobaczenia, odpchlenia i szczepień ochronnych.
Szczeniak nieruchomiał i kulił się gdy ktoś zbliżał rękę w jego stronę, co sugeruje, że mogła być w stosunku do niego stosowana przemoc. Objawiał strach przed dziećmi oraz innymi zwierzętami, nawet kotami co świadczy o trzymaniu go w odosobnieniu (szczeniaki zazwyczaj lgną do dzieci i innych zwierząt). Szczeniaki, podobnie jak dzieci, obawiają się ciemności i boją się pozostawać same. Strach odczuwany w ciemnym pomieszczeniu i w samotności powoduje, że robią się wycofane, nie potrafią się bawić, zamykają oczy i chowają głowę wierząc, że nikt ich wtedy nie widzi (moja opinia na podstawie przeprowadzonych obserwacji dziesiątków szczeniąt, które miałam pod swoją opieką przez ostatnie 5 lat).
Dr. N. wystawiła dokument “Oględziny”, który załączam wraz ze zdjęciem RTG i dokumentacją zdjęciową wykonaną przy “kojcu”.
W dniu 17 maja u Chestera stwierdzono parwowirozę, silnie zakaźną chorobę z wysokim procentem śmiertelności. Pismo kliniki załączam.
Pliki do pobrania:
4) wilczasty, młody pies o imieniu Leszek:
Po kilku dniach W. W. uwięził kolejnego psa w tym samym “kojcu” na odludziu. Nie pozwoli sobie w żaden sposób wytłumaczyć, że to nie jest odpowiednie miejsce dla psa bo on tam nie ma czego pilnować a psa do towarzystwa nie trzyma się 300 m od domu. Nie przekonuje go też argument, że utrzymanie psa kosztuje, że skoro on nie chce wydawać ani na opiekę weterynaryjną, ani nawet na odpowiednią karmę to niech po prostu nie bierze nowego psa. Odpowiada wciąż to samo, że będzie miał psa bo tak mu się podoba i zrobi z nim co zechce bo to jego pies.
W dniu 17 maja powiadomiłam Straż Miejską i Urząd Miasta w R., że Chester ma parwowirozę a więc miejsce, w którym był trzymany jest zakażone więc nie może tam przebywać żaden pies. Przekazałam im zalecenia weterynaryjne: kojec musi być spalony a miejsce odkażone specjalnym środkiem; pies umieszczony w niezakażonym miejscu na wypadek, gdyby jakimś cudem nie był jeszcze zarażony; zbadany w celu ustalenia czy ma parwowirozę i ewentualnie leczony a na razie nie wyprowadzany w miejsca gdzie chodzą inne psy bo choroba jest silnie zakaźna. Straż Miejska nakazała W. W. dostosowanie się do wymogów weterynaryjnych. Psa z “kojca” zabrał i umieścił go w ogródku koło domu. Niestety na noc zamyka go w ciemnej komórce a pies wyje całe noce (jak donoszą sąsiedzi). Poza tym prowadza go po podwórku więc powoduje zagrożenie epidemii parwowirozy.
Ostatnie wiadomości mam sprzed kilku dni więc nie wiem co dalej się tam dzieje.
Szkoda tego biednego psa bo jeżeli przeżyje to będzie trzymany, jak poprzednie, bez wody i na głodowych racjach odpadków. Istnieje też podejrzenie, że W. W. fizycznie znęca się nad swoimi psami. Takie podejrzenie wynika zarówno z zachowania Kuby, Alego i Chestera jak i z raportu Oględzin Kuby.
Uwagi końcowe
Z początku wydawało mi się, że W. W. nie zdawał sobie sprawy, że krzywdzi psa Kubę; że to co robi wynikało z jego niskiej świadomości. Niestety rozwój wydarzeń (krzywdzenie kolejnych psów) pokazał ponad wszelką wątpliwość, że jest inaczej.
W.W. jest człowiekiem okrutnym i bezlitosnym. Ma potrzebę dominacji nad słabszą istotą. Więzi swe psy na odludziu lub w ciemnej komórce i napawa się tym, że są kompletnie zależne od niego; tym, że jest ich panem i władcą. Nie wiem z jakiego powodu je głodzi i nie daje wody. Czy powodem jest chytrość, czy forma karania ich, a może przyjemność dręczenia słabszego?
Nie mam naocznego świadka, który mógłby potwierdzić, że bije psy lub w inny sposób sprawia im ból. Istnieją tylko przesłanki na to wskazujące. W. W. jest człowiekiem gwałtownym, agresywnym, wulgarnym, porywczym, kłótliwym, grubiańskim, wybuchowym; używającym ordynarnych, niecenzuralnych określeń. To są określenia charakteryzujące jego zachowanie.
Jest skłócony ze wszystkimi sąsiadami. Pytani o niego kwitują pytanie machnięciem ręki, lub stwierdzeniem: “pani !!! co on wyprawia??!! ....” albo “pani nawet sobie nie wyobraża co on wyprawiał ze świniami???!!!” .... lub “proszę pani, to okropny człowiek !!!!”. Niestety więcej nie chcą powiedzieć bo boją się, że będzie się mścił.
W.W. mówi, że cierpiał w wojsku więc pies też musi cierpieć. Czy to oznacza, że mści się na psach za swoje przykre przeżycia? Jedno jest pewne, W. W. będzie brał kolejne psy. Z relacji sąsiadów wynika, że jest to dla niego jakaś upiorna gra - ja mu psa zabieram a on bierze nowego - w takiej formie to mówi do ludzi.
Istnieje też możliwość, że człowiek ten ma zaburzenia psychiczne.
Wnoszę o wyrok skazujący W. W. za znęcanie się nad czterema psami, przepadek psów, które wziął oraz dożywotni zakaz posiadania zwierząt.